Okazja czyni złodzieja – mawiają. Przysłowie stare, pewnie, jak świat, a jest aktualne nawet dziś, nawet w Internetach. Ludzie kradną. Kradną też prawa autorskie. No nie wszyscy, wiadomo. Ale kradzież własności intelektualnej w Internecie to dosyć powszechne zjawisko. Zastanawiasz się, jak chronić twórczość w Internecie i nie paść ofiarą takiej kradziezy?
Bywa, że złodziej, sam o sobie, tak nie myśli, bo nie wie, że kradnie. Nie raz, nie dwa spotykam się z pytaniem – czy mogę wykorzystać zdjęcie/tekst/muzykę znalezione w Internecie, bo tam nie podano autora? Na szczęście, jako cyfrowe społeczeństwo, wiemy w temacie coraz więcej. Rośnie świadomość wartości i roli własności intelektualnej oraz tego, że jest ona chroniona prawnie.
Zanim jednak wytoczymy najcięższe działa i zaangażujemy prawników, może warto zadbać o to, by potencjalny złodziej naszej twórczości nie miał okazji do tego, by nam ją ukraść. Jak to zrobić? Jest kilka sposobów, które – co prawda – nie dają stuprocentowej skuteczności ani żadnej gwarancji, że to nas uchroni, ale na pewno trochę zniechęci do kopiowania. Dlatego o tych sposobach należy myśleć jedynie jak o sposobie na minimalizowanie ryzyka.
Bardziej obrazowo?
Auto na podjeździe lub na parkingu przed blokiem zamykamy na klucz. Można je zabezpieczyć dodatkowo GPSem. A w latach 90.tych były takie wajchy łączące kierownicę z jednym z pedałów. No i te zabezpieczenia mają za zadanie zminimalizować prawdopodobieństwo kradzieży. Czy dają gwarancję, że się tak nie stanie? No, nie. I podobnie jest z poniższymi propozycjami zabezpieczania swojej twórczości w Internecie. Trzeba złodzieja zniechęcić… i edukować. No to lecimy.
Wszystkie prawa zastrzeżone
Tę formułkę lub podobną (np. „prawa autorskie + data”) często można zobaczyć na polskich stronach, choć przyszła do nas zza oceanu. Czy ona nam coś daje? No tak formalnie – to nie, ale… pełni funkcję edukacyjną i odstraszającą. Nie mamy obowiązku umieszczania tego zdania na naszej stronie internetowej, w ebooku, kursie online czy materiałach dla klientów. Nie jest konieczna, by nasze prawa autorskie były chronione, bo taka ochrona należy się automatycznie z chwilą powstania utworu. Jednak taka formułka przypomina o tym, że utwór jest chroniony, a autor takiej treści ma świadomość swoich praw i może być tak, że nie zawaha się ich egzekwować.
Taka notatka może też odpowiednio zadziałać na osoby, które mogą nie być świadome, że „pożyczając” cudzą twórczość, łamią prawo. Trzeba tu wspomnieć, że nie chcemy odstraszać osób, które chciałyby użyć naszej twórczości legalnie i tym samym przysłużyć się promocji tego, czym się zajmujemy. Może warto pokusić się o dedykowaną zakładkę dla takich osób i dać konkretne wskazówki, na jakich zasadach udostępniacie swoje treści. To może być prosta informacja o możliwości skorzystania z Waszej twórczości na prawie cytatu lub treść wybranej licencji Creative Commons.
Licencje – nie można ukraść tego, co sama dajesz
Większość twórców treści na stronach internetowych i mediach społecznościowych chce, by to, piszą czy tworzą niosło się szerokim echem w Internetach. Tak zdobywa się zasięgi, a przy przemyślanej strategii, także klientów. Chętnie dzielimy się z innymi tym, co robimy. Lubimy lajki i udostępnienia, albo gdy ktoś nas cytuje. I wszystko super, jeśli odbywa się bez naruszania praw autorskich. Bo o ile fajnie jest, gdy nasza twórczość niesie się szeroko, to o tyle niefajnie, gdy ktoś „zapomni” oznaczyć nasze autorstwo, albo oznaczy siebie jako twórcę tego, nad czym poświęciliśmy swój czas i uwagę.
Dlatego kolejnym sposobem na unikanie kradzieży mogą być licencje. Udzielając licencji na utwory, które publikujemy w sieci, robimy to na naszych zasadach. Jasno wtedy komunikujemy, na co pozwalamy, a na co nie. Ale jak taką licencję udzielić, co w niej napisać? Treść licencji do stworzonych przez siebie utworów możesz sama przygotować, ale jeśli nie wiesz, jak się za to zabrać…
Z pomocą mogą przyjść licencje Creative Commons. To system umów licencyjnych, których idea wykrystalizowała się na początku lat dwutysięcznych. W organizacji non-profit, o tej samej nazwie, wypracowano licencje, które twórca, nawet bez specjalistycznej wiedzy, może zbudować sobie z klocków. Te klocki to elementy licencji, która ma zapewnić poszanowanie osobistych praw autorskich oraz w jasny i zrozumiały sposób komunikować, co inni mogą z takim utworem zrobić, nie naruszając majątkowych praw autorskich twórcy. Informacje krok po kroku, jak to zrobić, znajdziesz TUTAJ. Zapoznaj się z nimi – dostępne są w polskiej wersji językowej.
Znak wodny
Proste rozwiązania bywają najlepsze. Zniechęcić do kopiowania można, po prostu umieszczając znak wodny np. na grafikach, zdjęciach lub w ebooku. Ta metoda na pewno znana jest fotografom, architektom, grafikom i twórcom w social mediach. Ich prace bardzo często są kopiowane. Również właściciele sklepów internetowych mają z taką kradzieżą do czynienia, gdy znajdują zdjęcia swoich autorskich produktów na innych stronach. Znak wodny nie powstrzyma bardzo zdeterminowanego złodzieja, ale zniechęci przynajmniej ich część.
Taki znak możesz dodawać ręcznie np. w Canvie lub skorzystać z aplikacji do dodawania znaków wodnych, których jest wiele na rynku. Aplikacje będą przydatne szczególnie wtedy, gdy masz dużo zdjęć lub grafik do oznaczenia w ten sposób. Wrzucasz pakiet plików i otrzymujesz gotowe zdjęcia z takim znakiem. Utwór możemy zaznaczyć w dowolnym miejscu. Znawcy tematu od strony praktycznej zalecają by to było w miejscu, z którego taki znak będzie trudno usunąć np. na ważnych detalach, albo gdzieś blisko istotnych elementów zdjęcia. Taki znak na pewno trudniej usunąć niż taki, który jest zupełnie na brzegu.
Różne są opinie na temat znaków wodnych. Na pewno jest to kompromis między zabezpieczeniem utworu przed kopiowaniem a jego niezakłóconym odbiorem. No cóż – coś za coś. Znak wodny przydaje się także wtedy, gdy ktoś udostępni zdjęcie np. z naszego postu na Facebooku. W takiej sytuacji nasze zdjęcie zaczyna podróż po social mediach, ale przynajmniej z oznaczeniem autorstwa. Gdy komuś spodoba się to, co zobaczy, jest szansa, że trafi do nas po więcej.
Wymuszony zakaz kopiowania
Jeśli zależy Ci, by Twoje treści niosły się po Internecie, bo w ten sposób promujesz to, co robisz – to na pewno kolejny sposób zabezpieczeń mniej Cię zainteresuje. Ale jeśli masz dość bezprawnego kopiowania Twoich treści np. z Twojego bloga lub strony internetowej, to warto rozważyć skrypty, które blokują na danej stronie możliwość ich kopiowania. Może to być skrypt, który blokuje użycie prawego przycisku myszy, albo inny, który w ogóle blokuje możliwość kopiowania treści z danej strony. Nie można wówczas nawet zaznaczyć tekstu do kopiowania. Ci bardziej zdeterminowani znajdą sposób, by i z tym zabezpieczeniem sobie poradzić, ale może część sama zrezygnuje zniechęcona. To rozwiązanie ma ten minus, że blokuje kopiowanie także dla osób, które chciałyby skorzystać z naszej twórczości na prawie cytatu. To może zniechęcić np. zaprzyjaźnionych blogerów i innych twórców do „szerowania” treści, a tym samym jej promowania. I znów mamy sytuację coś za coś.
A co jeśli mleko się już rozlało i ktoś nas skopiował
W sytuacji, w której trafimy na np. treści z naszej strony, bloga, ebooka lub kursu zamieszczone bezprawnie na innej stronie, czy profilu w mediach społecznościowych, a który nie należy do nas… no cóż reakcja jest zazwyczaj szokowa. Ciśnienie skacze wyżej niż po najmocniejszym espresso. Pozwól sobie na tę reakcję, ale z działaniem poczekaj, aż ciśnienie Ci opadnie do normalnych wartości. Rozwiązań na tę sytuację jest kilka. Zanim zaczniemy angażować sztab prawników i najcięższe pisma i szykować się na wojnę, warto ocenić sytuację.
Skopiować mógł nas ktoś, komu się wydawało, że może to zrobić, co może wynikać z ignorancji, niewiedzy lub z przekonania, że skoro jest się influenserem, to można więcej. I tu mamy pole do działania. Po pierwsze, namierzyć dokładnie, kto nas skopiował, tak z imienia i nazwiska. Ustalić adres do korespondencji, albo chociaż adres email. Kolejnym krokiem jest zabezpieczenie dowodów, że nastąpiło naruszenie naszych praw. Można to zrobić przez tzw. zrzuty ekranu, a jeśli nie wykluczamy drogi sądowej, to nawet zadbać o notarialne otwarcie strony lub wyświetlenie profilu w mediach społecznościowych. Idziemy wtedy do notariusza i ten sporządza specjalny dokument.
Gdy mamy dowody w ręce, przygotowujemy list do osoby, która naruszyła nasze prawa autorskie i… proponujemy polubowne załatwienie sprawy, oczywiście żądając naprawienia szkody. Wariantów takiej korespondencji i rozwiązania sytuacji może być wiele. Wszystko zależy od konkretnego przypadku – na czym polega naruszenie, jak duża szkoda powstała po naszej stronie, a także… kto naruszył nasze prawa. Wiele spraw kończy się w satysfakcjonujący sposób już na tym etapie, zazwyczaj ugodą.
Na złodzieju czapka gore
I na koniec, skoro zaczęliśmy od przysłowia, to i zamykamy przysłowiem. Świat onlajnów to świat nie tylko klientów, ale także fanów i grup. Kto prowadzi swój biznes w taki sposób, poznał moc społeczności. Taka grupa ludzi zgromadzona wokół marki osobistej może stanowić poważną wspierającą siłę. Może warto rozważyć, by podzielić się ze swoją społecznością, co się wydarzyło i jak bardzo nas to dotknęło. Napiętnowanie takiego zachowania oraz edukowanie sprawcy naruszenia może przynieść oczekiwany efekt szczególnie w takich sytuacjach, gdy inne argumenty się wyczerpały.
Chcę jednak bardzo podkreślić, że nie chodzi o zachęcanie kogokolwiek do atakowania czy agresywnych zachowań wobec osoby, która bezprawnie skopiowała nasz utwór. Więcej czasem może zdziałać danie odczuć takiej osobie, że wiele osób nie akceptuje takiego zachowania i patrzy na to bardzo krytycznie. Wówczas przysłowiowa czapka zacznie mocniej palić się na złodziejskiej głowie. I choć pewnie u trolla internetowego nie wzbudzi to poczucia winy, ale u kogoś, kto działał w niewiedzy lub przez swoją ignorancję, może przynieść odpowiedni skutek. W końcu tym kimś kierowała motywacja przyciągnięcia do siebie ludzi a nie zrażania ich do siebie.
Co myślisz o takich sposobach? Myślisz, że mogą zadziałać u Ciebie? A może radzisz sobie jeszcze inaczej? Daj znać w komentarzu. A tymczasem udostępnij teskt dalej, jeśli uważasz, że może być ciekawy dla kogoś, kogo znasz.
W kolejnych tekstach z cyklu m.in. o tym, czy można chronić styl twórczości lub pomysł na utwór. Nie chcesz przegapić? Zapisz się na newsletter
A jeśli udostępnię informację w mediach społecznościowych, że Pani o tym imieniu i nazwisku naruszyła moje prawa autorskie, to nie naruszam w ten sposób jej prywatności? Czy mam prawo upublicznić taką sytuację?
To złożona sytuacja. Nie zalecałabym takiego działania. Jakkolwiek to dziwnie nie zabrzmi, taka sytuacja rodzi ryzyko naruszenia dóbr osobistych takiej osoby. Sytuację najlepiej wyjaśnić bezpośrednio z tą osobą, wcześniej zabezpieczając dowody naruszenia praw autorskich, i jeśli to nie pomoże, podjąć kroki prawne.